Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Komedjanci.djvu/319

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

chania człowiek: więcej potrzebuje rumianku i plastrów, niż serca i kochanki; powtóre...
— To powtóre już całkiem zbyteczne. Lecz gusta na świecie tak są różne, a marszałek tak miły!
— Miły! — zawołała, śmiejąc się. — Panie Wacławie, nauczyłeś się kłamać! Toby było dziwactwo, udawanie; ja jestem zbyt prostoduszna, ekscentryczność mnie nie wabi. I jeszcze powtórzę „powtóre“, według pana zbyteczne; nie kocham go, bo może całkiem kochać nie mogę.
— Temubym łatwo uwierzył.
— Jak zawsze, panowie wszelkiemu złemu rychlej wierzycie. Dlaczego, proszę?
— Bo w istocie pani nie możesz i nie powinnaś kochać.
— Dlaczegoż miałabym sama jedna być wydziedziczona z tego uczucia?
— Jakąś fatalnością może.
— Za jakież przewinienie?
— Tak głęboko zajrzeć nie umiem w tajniki przeznaczenia; aleś mi pani kiedyś, dawniej, mówiła sama, żeś mieć powinna chwalców i niewolników, a nigdy kochanka.
— To żarty, — cicho i niby z uczuciem odezwała się Cesia — ale w nich połowa myśli prawdziwej, którą mi bolesną wyrządzasz przykrość. Czyż tak sądzisz w istocie? Jestli to tylko dowcipne szyderstwo, czy wyraz przekonania?
— Ja nie mam dowcipu, — rzekł Wacław — a co myślę, to mówię — dodał poważniej.
— Tak myślisz? Cha, cha! — szydersko, ale widocznie dotknięta boleśnie zawołała Cesia, w której oczach łzy się zakręciły mimowolnie, łzy gniewu i cierpienia. — Tak! nie mylisz się może! Nie umiem i nie mogę kochać! Jestem furją, Eumenidą, czemś potwornem, bez serca, bez czucia, tak jest! odgadłeś, odgadłeś!
Powiedziała to żywo, zrywając liście z biednej roślinki, która się jej nastręczyła, a zachmurzone jej