Przejdź do zawartości

Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Komedjanci.djvu/30

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

jedzie, że go zobaczy i, koniec końcem, ledwie już nie uwierzyła Brzozowskiej, budując na przelotnych odwiedzinach trzpiota całą zaczarowaną przyszłość. Tak ptaszki, Frani lekkością podobne, gniazda z puchów ścielą, łapiąc je wiatrem z pod skrzydeł; tak dzieci biegną za bańką mydlaną; tak nieraz starsi i rozumniejsi na myślach, domysłach, nadziejach sadzim przyszłość naszą! Wiekuiste dzieci!
My rzućmy marzącą Franię i żywo rozmawiającą Brzozosię, która serjo kłopocze się już, skąd weźmie rozmarynu dla swej panny młodej, a zwróćmy się do starego Kurdesza, którego bliżej poznać potrzebujemy.
Jego wiek i siwizna już go nam w części odmalowały. Zabytek to innego życia, innego społecznego porządku, wyraz innych przekonań i pojęć, wyjątek wśród nowego świata, który nań patrzy z szyderstwem, litością, z zadziwieniem. Jak strój Kurdesza, tak serce i myśli nie do naszych należały czasów. Wśród współczesnych sobie, młodszych od siebie, był on jak człowiek, któryby zasnął na pół wieku i obudził się wśród obcych, nieznajomych. Nikt jego, on już nikogo nie pojmował: tak szybko, dziwnie, piorunowo, wszystko się dokoła przewróciło, zmieniło. Kurdesz żył jeszcze zapasem starym, pamiątkami swemi, modlitwą, miłością dla dziecka, a odrobinę nadzieją, że dawne czasy powrócą. Ale cóż wraca na świecie? — Wiosny tylko i lata, ale nie ludzie i czasy! Jego stary porządek i obyczaj tak mu się wydawał przedziwnym, że się zawsze spodziewał, iż ludzie po gorzkich doświadczeniach do niego i jego niechybnej aryngi powrócić muszą.
Życie jego nie miało w sobie nic nadzwyczajnego: owszem, przeszło jak tysiące innych tamtej epoki. Rodzice, uboga a pracowita szlachta, mieli ich dwóch, a córkę trzecią. Na maleńkiej wioseczce była to gromadka, która starego Kurdesza ojca, cześnika międzyrzeckiego, niepokoiła. Potrzebowali losu i, jak skoro dorośli, ze szkół jezuickich poszli oba młodzi