Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Komedjanci.djvu/274

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

zwał się rotmistrz — i przyjął na czas jakiś gościnę w domku naszym... był chory.
— Był chory! — powtórzył Sylwan. — A czemuż nie przybył do Denderowa? — zapytał po chwili ciszej.
— Dziękuję ci; byłbym zawadą, wiem, że hrabia chorował także.
— Tak, teraz już jest nieco lepiej.
Sylwan, zmieszany niespodzianem spotkaniem, stracił wesołość nagle i przeczucie nowego upokorzenia napoiło go żółcią; widział się znowu niepotrzebnie wystawionym na odmowę, zniżonym na darmo; pewien był, że Wacław, który od nich tyle wycierpiał, musiał też rotmistrzowi czarno cały Denderów odmalować, choć w istocie tak nie było. Sylwan nie byłby uwierzył, choćby mu przysięgano; tak z siebie sądząc, niepodobieństwem sądził wstrzymanie się od łatwej zemsty. Zwarzony temi myślami spojrzał na zegarek, przemówił coś do Frani, która właśnie w myśli ich obu porównywała, zabawił chwilkę zakłopotany widocznie i, poprzysięgając sobie w duchu raz setny, że noga jego w Wulce nie postanie, pożegnał zatrzymujących go grzecznie, siadł do powozu i uciekł.
Nie potrafimy odmalować, co się w sercu jego działo: było to uczucie tak przykre, jak gniew bezsilny, jak upodlenie odepchnięte, jak boleść pysznego, którego zepchnięto z podstawy; coś na drobną skalę nakształt uczucia szatana, w chwili, gdy ręka Boża rzuciła go w otchłań bezdenną. Po półgodzinnej drodze podniósł przecie czoło zmarszczone:
— Co mi tam! — zawołał — co mi tam, co mnie to obchodzić może? Ojciec niech o sobie myśli! Ja łatwo świetną partję znaleźć mogę! Lecz któżby przewidział, że tam zastanę Wacława!
Tak naprzemiany to gryząc się, to pocieszając, cały zburzony powrócił do Denderowa i wprost udał się do ojca.
Smoliński usuwał się właśnie z rachunkami, które