Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Komedjanci.djvu/269

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Jakto? dziś? — spytała żywo Frania — o! nic z tego nie będzie, my pana nie puścimy! Ojciec na to nie pozwoli. Jakże można, słabemu jeszcze chcieć uciekać tam, gdzie żywej duszy niema.
— Dziękuję pani, to dawny projekt; siedzę tu już tak długo.
— To panu się tak zdaje — przerwała Frania. — A pamiętasz pan, że i ksiądz Warel, i doktór Szwarc zabronili panu, do zupełnego wyzdrowienia, myśleć nawet o domu.
— Ależ ja jestem całkiem zdrów! — rzekł Wacław.
— Brzozosiu! świadczę się tobą, czy to można nazwać zdrowiem? Naprzód pan pokaszlujesz, jesteś blady, mizerny.
— Panu jeszcze widocznie potrzeba pić ziółka nasze, — głośno zahuczała ciwunówna — trzeba się dozwolić pielęgnować i nudzić. Idę z ganku od rotmistrza i on tego samego zdania; siła złego kilku na jednego: trzeba się poddać.
Wacław uśmiechnął się wdzięcznie, dziękując.
— Ależ doprawdy — rzekł — ja tu tak zawadzam.
— Któż to tak mówi, czego nawet nie myśli, — przerwała urażona Frania, rumieniąc się cała — alboż to pan nie widzisz, jak nam tu z nim dobrze? Pan nas bawisz, uczysz, czytasz nam... jeszcze, zamiast przyjąć podziękowania, udajesz, że się czujesz natrętnym.
— O! jak ona to ślicznie powiedziała, — w duchu zawołała Brzozosia — jak z książki. No, no! poczekawszy, gotowa wiersze pisać!
— Dziękuję pani za te wyrazy przychylne, do których jeszcze nie przywykłem w życiu — odpowiedział Wacław. — Ale doprawdy, czy się to godzi, żebym tak waszej gościnności nadużywał? Ludzie tak są źli...
— A cóż nam do ludzi? — spytała Frania.
— Jużciż pan Wacław ma rację — odpowiedziała Brzozosia. — Mogliby gadać, ale pan byłeś chory...
Frania udała, że się zajęła robótką, ale spojrzała