Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Komedjanci.djvu/261

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— A! bardzo dziękuję, — odparł Sylwan — wieśniaczkę taką, koczkodana wziąć, cóżbym z nią robił? Potem zdaje mi się, że mając się sprzedać, mógłbym wziąć za siebie tyle przynajmniej, ile Cesia.
— Niezawsze tak się trafi.
— Za pozwoleniem, hrabio, chciej pamiętać, że mowa o mnie! Zdaje mi się, — z udaną skromnością dodał Sylwan — że podobnych mnie młodych ludzi na setki u nas nie liczą.
Hrabia był w tej chwili jasnowidzenia, w której niezawsze są ludzie: uczuł całą śmieszność głupiej zarozumiałości Sylwana i na jakie go musiała narazić zawody.
Ruszył tylko ramionami i zamilczał.
— Zresztą, — rzekł Sylwan — pojadę, zobaczę, ale nierychło. Muszę sobie dać czas zapomnieć o tej babie, która mnie tak wyłajała.
— A! zachciałeś! nacóż bo jej było dawać pieniądze?
— Mógłżem pomyśleć, że ich odmówi?
Qu’on se le dise! pieniądze!


Gdy się tak Sylwan wybiera jechać do Wulki, a upokorzenie zmusza go zwlekać, bo wstyd mu po raz setny próbować, co się tyle razy nie udało; Wacław, z osłabienia wychodząc powoli, upodobawszy sobie starca i jego skromny domek, siedział tu jak dziecię rodziny, pieszczony, codzień przy Frani, codzień z nią razem, narażony na nieuchronne zakochanie!
Długo obraz Cesi dumnej, zimnej, rozkazującej dziewczyny, był tarczą, co go osłaniała od nowego uczucia; ale widując Franię codzień, oceniając jej łagodność, dobroć i w piękne jej wpatrując się oczy, które tak żywo za serce ręczyły, powoli pomyślał naprzód sobie, czemu to Cesia do niej niepodobna? potem gorzkiemi wyrzuty odtrącał nowy obraz od sie-