Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Komedjanci.djvu/241

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

niec Boży, ale nikogo też nie obraził dumą, bo był nadewszystko pokorny. Godziła się w nim doskonale powaga kapłana z uniżeniem grzesznika chrześcijanina. Obelgi znosił bez gniewu, z uśmiechem, z jakąś radością niemal; nieprzyjaciół nie miał, a chwilowo na siebie zawziętych upamiętywał i rozbrajał często jednem słowem. Wielki to był i święty człowiek...
Czemuż na tem czole, opromienionem wiarą, tak często zjawiał się smutek? Czemu w tych oczach, płonących miłością Bożą i ludzi, tak często wytryskała łza i płomień boleści? Czemu płakał samotny i szedł na modlitwę chmurny, posępny jak winowajca, jak żołnierz do boju, na który nie czuje się dość zbrojnym?
Któż zna głębię duszy ludzkiej? Kto zajrzał na dno tajemnicze serca i rozplątał myśli człowiecze? Bóg jeden widzi jasno ten dziwny kłębek nici, w których złoto i zgrzebno się miesza.
Do księdza Warela postanowił się udać Wacław z tajemnicą swoją, o radę i kierunek go prosząc; znał go oddawna i szanował, wiedział, że nikt szlachetniej, nikt rozważniej naprowadzić go nie potrafi na drogę prawą. Czuł on, że i poczciwego serca, i wyższego umysłu potrzeba było, coby mu wskazał ścieżkę, jaką należało iść dalej, dopominając się imienia, przyszłości, majątku i upokarzając dumnego człowieka.
Przybywszy do plebanji, nie zastał Wacław księdza Warela, który — swoim zwyczajem — na budkach opowiadał i katechizował dzieci; stara gospodyni uprzejmie go prosiła, żeby na proboszcza zaczekał.
Usiadł więc na ławce od ogrodu, napół zgniłej i poprzedników jeszcze proboszcza pamiętającej, tu, w zadumaniu i bolesnych myślach zatapiając się do wieczora: tyle zamiarów, tyle chęci walczyło w sercu jego! Już słońce zniżało się ku zachodowi i za czarną kryło się chmurę, gdy w ganku dał się słyszeć znany głos gospodyni staruszki i proboszcza:
— A co, moja Doroto, jest tam co zjeść? — mówił