Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Komedjanci.djvu/196

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Nikomu w tej chwili potrzebniejsze nie były pieniądze, snował bowiem projekt nielada, zemstę wielką, której, jak mu się zdawało, bez pieniędzy nie mógł przyprowadzić do skutku, a z niemi miał jej dokonać niezawodnie.
Zbity ze wszystkich dróg przez starego Kurdesza, postanowił sobie przekupić Brzozosię, dowiedzieć się od niej, kiedy ojciec w domu nie bywał, rozpocząć cichutko bliższe stosunki i... któż tam wie, co roił; to pewno, że marzenia jego nie kończyły się u ołtarza; wolał sobie powiedzieć:
— Wydam ją za kogo.
Bo też Sylwan nie kochał wcale, chciał się tylko bawić i zemścić. Zdawało mu się, że najpewniejszą drogą do Frani była naiwna Brzozosia; a do serca ubogiej i na łasce żyjącej rezydentki — pieniądze. Chodziło więc o to tylko, skąd wziąć pieniędzy i jak się do Brzozosi zbliżyć, gdzie ją znaleźć, jak z nią rozmówić tak, aby to ludzkich nie zwróciło oczu.
Wcześnie radował się Sylwan, że ogólny plan kampanji tak szczęśliwie nakreślił, w wykonaniu jego rachując na pomoc losu, na trafy, na coś, co zwykle młodym a wytrwałym w pomoc i przymierze przychodzi.
Nie ze wszystkiem się też w tych nadziejach mylił, bo traf dostarczył mu pierwszą zręczność widzenia się z Brzozosią sam na sam. Myśląc o Frani, Sylwan często jeździł do gaju pod Wulkę i po kilka razy drożynę przezeń wiodącą przebywał, czyhając na swoją ofiarę. Raz mrokiem postrzegł toczącą się zdala postać, która, jak się domyślił i nie mylił, była w istocie Brzozosią; przyśpieszył kroku, dognał ją i naprzód przestraszył bardzo biedaczkę.
— Jezusie, Marjo! — krzyknęła Brzozosia, która powoli, odmawiając pacierze, wracała z pasieki.
— Dobrywieczór pani!
To przywitanie i grzeczne „pani“, wyrzeczone z ukłonem, sprowadziło uśmiech na usta starej panny; dygnęła mu, o ile nierówność drogi pozwalała