Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Komedjanci.djvu/164

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

chał stary, jak się łatwo każdy domyśli, do Denderowa.
Przybycie jego, gdy o niem znać dano, zmieszało hrabiego; myślał, że chodzi o pieniądze i wyszedł naprzeciw rotmistrza z serdecznością zwyczajną, unguibus et rostro, to jest, rękoma i usty go witając, choć widocznie skłopotany.
— A! szanownego! kochanego! drogiego naszego rotmistrza! — zawołał. — Sto lat, jakeśmy się nie widzieli; niełaskaw jesteś na nas!
— JW. grafie! — rzekł, schylając się do kolan, szlachcic — zwyczajnie, wieśniak roli pilnuję, trudno czas tracić; a gospodarka, zazdrośna żona, trzyma za poły.
— Panbyś już powinien cokolwiek spocząć, kochany rotmistrzu...
— Póki siły służą siako-tako, czemu nie pracować, JW. panie?
Uściskawszy Kurdesza, udając wielce wesołego, kazawszy co najrychlej podawać śniadanie, hrabia nie bez wewnętrznego niepokoju posadził go przy sobie na kanapie. Kurdesz przysiadł się tylko na rożku, a pomówiwszy trochę o pogodzie i o siejbie, wstał i, pokłoniwszy się, tak począł ex abrupto:
— JW. graf pozwoli z sobą pomówić trochę na osobności...
Pobladł hrabia, uścisnął powtóre i po trzecie szlachcica i, śmiejąc się, choć drżał i gniewał się, rzekł szybko:
— Całem sercem! Co każesz, rotmistrzu?
— Delikatny interes mnie tu sprowadza, — rzekł stary — proszę zawczasu o przebaczenie, że muszę może niezbyt przyjemną wyłuszczyć mu prośbę.
— Ani chybi, o pieniądze! — bledniejąc, mówił w duchu Dendera.
— Nietajna to zapewne JW. panu, — kończył Kurdesz — że mam jedynaczkę córkę, skarb mój, skarb jedyny, jaki mi po śmierci ś. p. małżonki mojej pozostał. Jest to pociecha i przyszła podpora starości