Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Komedjanci.djvu/161

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Sylwan, odzyskawszy przytomność, począł się uśmiechać.
— Może to być bardzo, że JW. graf ani myślałeś na nią rzucić okiem, — kończył stary — bo to dla niego przedmiot za niski, ale ludzie gadaćby mogli.
— A! zmiłuj się, panie rotmistrzu, cóżby mogli mówić?
— Są złe języki, panie hrabio; daruj mi więc, że dla wylucydowania stosunku naszego, spytać się czuję obowiązany, czy istotnie winienem honor posiadania go w tej chatce łaskawym względom na moją ubogą starość, czy też...
Sylwan, przyparty do ściany, chciał się zręcznie wywinąć i odparł:
— Ale, panie rotmistrzu, może właśnie chciałbym bliżej poznać godną córkę pańską, a z bliższego dopiero poznania może wyniknąć myśl...
— Panie hrabio, — podchwycił nielitościwy szlachcic — ta myśl, jak już wyniknie, może się razem nawinąć i pannie Franciszce; dziewczętom się łatwo głowy zawracają, a gdy z tej myśli nic być nigdy nie może...
— Dlaczego? — spytał Sylwan nieśmiało.
— Jużciż choć z antenatów dobry szlachcic, choć koligacjami uczciwemi, ba! i z krwią królewską się szczycim, nietylko cum ducali familia niejednych w Polsce książąt...
Sylwan uśmiechnął się nieznacznie.
— Ale to wiem, że ubóstwo nasze, wychowanie, podupadnienie familji stawia nas daleko niżej państwa hrabiów. Nie pochlebiam sobie, by jego familja pozwolić kiedy mogła.
Spojrzał w oczy Sylwanowi, który zagryzł usta.
— Ja sądzę...
— Ale pan hrabia nie mówiłeś o swoich u nas odwiedzinach szanownemu ojcu?
— Wyznaję, że nie widziałem potrzeby. Mój ojciec szczęście nas wszystkich ma na pierwszym celu.
— Właśnież to bieda, że szczęście każdy sobie ina-