Przejdź do zawartości

Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Komedjanci.djvu/145

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

bicia, znajdowali podwójną tylko przytomność, siłę i żywość.
Sylwan z cygarem w ustach, wpół leżąc na kanapie, czekał na ojca w jego pokoju; spodziewał się, że z sobą szczerze pomówią i że przypuszczony zostanie do tajemnicy narady o przyszłości.
Wszedł ojciec, rzucił na niego okiem i rzekł tylko:
— Dobrze, żeś przyszedł, hrabio! pomówimy z sobą; lecz wprzód rozbiorę się i fajkę zapalę.
Podzielając zimną krew ojca, syn w milczeniu pozostał na kanapie. Tymczasem Zygmunt-August zrzucał z siebie suknie, uśmiechał się, rojąc coś widocznie i, odprawiwszy sługi, wdziawszy czapeczkę, zapaliwszy fajkę na wspaniałym cybuchu, tak zaczął:
— No! czas pomówić serjo! Jesteś, hrabio, w wieku, w którym nie mam już potrzeby nic kryć przed tobą, nic dla ciebie zmyślać. Powinieneś być moim pomocnikiem, a jako przyszła głowa rodziny, wiedzieć o wszystkiem, co się naszych interesów tyczy. Będziemy więc otwarci.
Sylwan skłonił głową.
— Zabranie nam klucza Słomnickiego jest, mówiąc między nami, wielką klęską, — kończył hrabia — chociaż przed kim innym, prócz ciebie, nie przyznam się do tego, Słomniki, można powiedzieć, były jedynym czystym funduszem naszym i tośmy utracili; na Denderowie mamy długi, które prawie równają się jego wartości; reszta majątku podobnież obciążona. Samodoły, posag twojej matki, z długiem bankowym i deportatami Czeremowej, warte niewiele. Koniec końcem, możemy powiedzieć, że, ściśle się oblikwidowawszy, zostałoby nam, zbiwszy wszystko do kupy, może jakie parę kroć sto tysięcy, co dla nas jest jak nic.
— Bez kwestji, to zupełnie nic! — przerwał Sylwan. — Cóż więc w takim razie poczniemy?
— Cała rzecz nie tracić głowy — mówił stary hrabia — i nie wątpić o sobie; nie mogę w pierwszej chwili zapobiec, by przestrach nie ogarnął wierzy-