Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Komedjanci.djvu/143

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Wina? — rzekł. — Pani nie wiesz jeszcze?
— Mogłażem zabronić mu kochać i oświadczać się?
— A prawda! — ze śmiechem zawołał Dendera. — To ja jeszcze winienem cię przeprosić, nie obwiniać. Wina i niema winy — dodał szydersko. — Jesteś aniołem! cha! cha! — Ale wnet zmienił głos: — Dość, mówię, tych komedyj. Nie jestem i nie byłem nigdy ślepy; musiałem nim być, póki tylko mogłem, ale basta! dosyć! Widziałem wszystko, przebaczałem częściej niż drudzy; nareszcie przebrało się cierpliwości i pobłażania.
— Więc się rozstańmy...
— Ba! jakby to było doskonale, gdyby to być mogło!
— To być musi.
— To być nie może. Dzieci nasze byłyby zgubione i pani z niemi. Żona moja nawet posądzona być nie powinna, a przynajmniej, jeśli ją posądzają, niech to tylko będą posądzenia, niech nikt nie ma prawa powiedzieć: oto dowody. Odtąd więc racz pani słuchać: dość tych młodości powrotów, romansów i intryg, lub... lub... ręczę pani, że źle bardzo skończymy.
— Śmiesz mi grozić!
— Grozić? nie; ale co mówię, to spełnię do joty. Mogłem darować chociażby winnej, lecz upokorzonej, lecz wyznawającej swą winę żonie, bo takie wyznanie dowodzi żalu, każę się spodziewać poprawy; ale nie przebaczę dumnej a występnej. Całą rozmowę pani z rotmistrzem powtórzyć mogę, bom ją doskonale słyszał. Sądzę, że nie mniej piękne co do stylu i treści były jej ciche szepty wieczorne z panem Hermanem, z panem Juljanem, z panem...
Hrabina dostała gwałtownych spazmów i padła na kanapę bezprzytomna; hrabia bryznął jej na twarz kilka kropel wody, otrzeźwił, a gdy powoli oprzytomniała, dodał bardzo zimno:
— W oczach ludzi i dla świata będziemy, czem byliśmy: bardzo a bardzo kochającem się małżeństwem,