Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Komedjanci.djvu/122

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

może ci to być z przykrością. Wybij to sobie z głowy, żeby taki gagacik chciał się z tobą żenić: rozmiłować się czasu nie miał i nie mógł, chce mu się tylko na wiatr poumizgać, ciebie pobałamucić i, zdaje mu się, że pod słomianą strzechą wszystko wolno... Ale pókim ja żyw, mosanie, na to nie pozwolę. Myślał, że mnie tak wyprowadzi w pole, starego wróbla na plewę; przyjechał konia kupować, a to komu innemu chciało się zajrzeć w ząbki. Lepiej się z sobą, moje serce, podrożyć, pozna, żeśmy nie lada obdartusy, którym pańska łaska lepiej smakuje od własnego spokoju i uczciwej sławy; inaczej będzie musiał śpiewać, jeśli co serjo myśli. A ty, serce moje, poco się nim masz próżno zajmować, albo sobie głowę nabijać Bóg wie czem, kiedy tu jeszcze skóra po lesie chodzi i podobno na wierzbie gruszki.
— Jak się wam podoba, ojcze, — odpowiedziała Frania — jak wola wasza, ale mnie się zdaje, że nie byłoby nic zaszkodziło, choćbym była i wyszła. Byłabym potrafiła może tak go przyjąć, jakby tylko do klaczki nie do mnie przyjechał.
— No, to drugi raz, jeśli panicz przyjedzie, wyjdziesz sobie, ale teraz to i lepiej, że się tak stało, choć wiem, że Brzozosia, mosanie, dobrze mnie tam musi oporządzać.
Brzozowska, deus ex machina, z furją wyleciała z za drzwi, ręką machając.
— A co to, to jak Boga kocham prawda, niema co mówić, panie rotmistrzu. Pan też, Bóg wie co, wyrabiasz z wielkiego rozumu i licho wie, naco się to przyda. Co to przeciwko sądzonemu człowiekowi się borykać?
— Ale któż ci, moja panno Marjanno, powiedział, że tak sądzono?
— Kto powiedział, to powiedział, ale że tak jest, przysięgnę.
— Cóż ty poradzisz na to, że ja w kabałę nie wierzę?
— Ja też mówię, powiadam, panie rotmistrzu, rób-