Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Komedjanci.djvu/111

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

młodego człowieka, który, jak ty, powiedział sobie, zobaczywszy młodą szlachcianeczkę, córkę ekonoma:
— Cóż szkodzi pokochać się trochę, zabawić, rozerwać, a potem... Któż myśli, co potem będzie? — szepnął sobie — jakoś to będzie.
Poczęła się tedy łatwa znajomość, łatwe między młodemi uczucia, coraz bliższe stosunki, a pan Strzemba, ojciec panny...
— Co ty mówisz? A toż Strzemba jest u was ekonomem! — żywo przerwał Sylwan.
Karol się trochę zarumienił, ale odzyskując odwagę i przytomność, wstydził się kłamać dalej.
— Słuchajże tem uważniej, bo to moja własna historja. My, panowie, wyobrażamy sobie wszystką, co niżej nas, ledwie człowiekiem, nie przypuszczamy, by poza naszą cywilizacją powierzchowną było i mogło być serce, obyczaje, myśli i uczucia. Lekko cenim sobie ludzi i błądzim co krok...
— No! ale cóż się stało z panną Strzembówną?
— Strzemba nic nie mówił, dom otworzył z zaufaniem, ledwie nie z zaproszeniem; znalazłem tu dziewczę, którego tęskna twarzyczka mnie ściągnęła, a które odrazu uszanować musiałem, bo było tego warte. Nie po naszemu, nie po francusku wychowana, nie tak jak my mówiąca, od pań naszych daleko poważniejsza, wszystko biorąca serjo i uważająca za szczere, pobożna, poczciwa...
— Daruję ci resztę litanji, — przerwał Sylwan — widać dobrze udawała, ale ty chyba kobiet nie znasz?
— O! gdybyż udawała, — kończył Karol — nie miałbym na sumieniu ją zwodzić; ale szczerego i wierzącego nam zawieść, zdradzić, to zbrodnia!
— Ba, takie zbrodnie!...
— Nie wahałbym się za nie powiesić.
— No! cóż dalej?
— Wplątałem się tedy w miłostki, z których już wycofać się i wybrnąć było niepodobna, bom, myśląc się tylko zabawić, zakochał naprawdę.