Przejdź do zawartości

Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Kochajmy się.djvu/97

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

powychodzić za mąż i wpaść przez to na drogę zatracenia.
Była godzina ledwie po południu, a panna Dorota wróciła z kościoła i zabierała się odpocząć, gdy nadszedł O. Polydor. Rzadki ten gość tem bardziej ją ucieszył, iż kilka grzechów cudzych nosiła na sumieniu, nie wyspowiadawszy się z nich ojcu duchownemu.
Ledwie mu dała usiąść hrabianka i ozwała się żywo.
— Co się to dzieje! mój ojcze! co się to dzieje! co za skandale... jaka płochość tych ludzi... to nie do opisania.
— Cóż takiego? co znowu nowego?
— Zawsze! niestety, nowe i niedobre rzeczy... Hrabina, która pod pozorem pobożności przybyła do Rzymu, a grosza nie dała na nic... ale to na nic, mimo że jej kilka razy potrzeby nasze przedstawiałam... intryguje tylko ze swemi córkami. Dom jej prawdziwe zgorszenie, młodzieży pełno.... po wieczorach, po nocach przechadzki, nieprzyzwoite śmiechy... W piątek, kucharka mówiła, na bulionie gotują, na mszę ledwie pójść pamiętają, a młodzież bałamucą... Ojciec ruszył ramionami.
— Nie wszyscy swiętemi być mogą — rzekł — trudno; najgorzej, iż tam mało religii, bardzo mało... samowola wielka... obojętność straszna.
— Młodsza córka, mój ojcze... dodała hrabianka... to dopiero heretyczka! I co to za postępowanie, słyszę zbałamuciła tego malarza Czarnego... formalny romans z nim miała, aż chłopiec obawiając się... jakichś następstw... uciekł z Rzymu.