Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Kochajmy się.djvu/67

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

zwyczajnie, trochę wylękłą, ale z wyrazem energij i silnego postanowienia na twarzy. —
Beppo porwał się z siedzenia.
— Mam tylko chwilę — zawołała zbliżając się śmiała dziewczyna — musiemy się rozmówić stanowczo. — Wiem, do kogo mówię, dodała podając mu dłoń, jesteś uczciwym człowiekiem — bez wstydu i wahania powiadam ci — kocham ciebie. — Jestem panią mojego losu, mam majątek, daję ci serce, wyciągam rękę... chcesz mnie, jestem twoją...
Artysta zamilkł, jak piorunem rażony. Szczęście bywa czasem takim piorunem strasznym, a dla niego było to szczęście — zgroza — obawa — coś tak niesłychanego i niespodziewanego, że nie wiedział czy swą nędzę mógł na to zamienić.
Milczał, usta mu drżały, zakrył oczy — Celina padła na krzesło.
— Nie lękaj się, rzekła, zranić mi serce — jeśli nie czujesz dla mnie tego, co ja dla ciebie — odepchnij — to będzie uczciwie. Będę cię kochać zawsze i szanować... Mów prawdę ja ją zniosę. Miłość moja nie jest egoizmem, jest uczuciem czystém i wielkiém... Nie pójdę za ciebie, to za nikogo.
— Posłuchaj mnie pani — odparł artysta — winienbym przed tobą upaść na kolana, przynosisz mi szczęście! odpowiem ci ze szczerością całą, kocham cię pani — tak jest — kocham a jednak byłbym podłym, gdybym przyjął twą ofiarę i nieszczęśliwy całe życie zgryzotami, które by mie ścigały.
Przypomniej pani kto ja jestem, kto ty... jakie