Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Kochajmy się.djvu/65

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— A! ta ostateczność to egoizm! podchwyciła Cesia, to egoizm jenjuszu, który pragnie zdobyć sławę a resztę gotów jej poświęcić. —
Beppo nic nie odpowiedział.
— Dla artysty, rzekł po chwili z bijącém sercem, próżno usiłując powstrzymać słowa wyrywające się z ust — dla artysty — niema reszty o której pani mówisz. Świat ceni jego obrazy, a on... on jest tylko narzędziem co je maluje...
— To nieprawda — przerwała Cesia — w obrazie jest duszy cząstka... artysty ma ją całą. Jeśli część obudzą uwielbienie, całość musi jeszcze większą.
Beppo zajął się farbami, paletą, chciał widocznie przerwać rozmowę, Cesia napróżno go kilka razy wyzywając, podrażniona, smutna, niemal zagniewana, pobiegła do matki i niedokończywszy godziny wyszła.
Czarny winszował sobie zwycięztwa choć był mocno niespokojny, od tego pierwszego elektrycznego wejrzenia chodził jak oszalały. — Chciał się wymówić od lekcij, nie było sposobu...
W domu szpiegowano go smutnie, nareszcie raz Pola sprzątając w pokoju... zagadnęła go o zmianę humoru... Beppo odpowiedział ni tém ni owém.
— O! o! mój panie — rzekła mu — na co to kłamać przedemną, jam dużo widziała i pamiętam wiele... Contessina was bałamuci...
— Zlitujcie się, nie mówcie... tak nie jest.
Pola ruszyła ramionami.
— Tak jest, ale z tego nic nigdy dobrego być nie może. Wyście chłopcem ubogim, ona bogata i wiel-