Przejdź do zawartości

Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Kochajmy się.djvu/63

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

fująca, matka ziewała nad książką, byli zupełnie sami...
— Pan jesteś ze mną dziwnie bojaźliwy, ozwała się po chwili panna, jak gdybym ja była jego nauczycielką, a pan uczniem moim...
Beppo zmilczał zrazu.
— Nie dziwuj się pani, odrzekł po chwili, jestem dzieckiem wsi polskiej, w której jedno z dwojga panowało dotąd, albo niechęć ku wyższym, albo nieśmiałość i uniżoność — jeszcześmy się ludźmi nie poczuli.
— Któreż z uczuć góruje w panu?... spytała Cesia. —
— We mnie pozostała nieśmiałość, której się pozbyć niemogę, rzekł odważniej artysta. Pamiętam nadto gdym stał na polu, a powóz pański przeciągał, że mi nakazywano kłaniać się przed nim jak przed N. Sakramentem, choćbym nie wiedział co zawiera... choćby tylko jechał próżny, wioząc ideę państwa... Kłaniałem się wówczas słomianym kapeluszem tej wielkości, do której teraz gdy mnie odrobina talentu zbliżyła... jeszcze trwogę dawną czuję...
— Alboż nie równa wszystkich talent, myśl, dusza, serce?... spytała Cesia.
— Ani nawet jenjusz, odparł Beppo — przypomnij pani Tassa historję, i tyle a tyle innych... Wybrani od losu nigdy nie uznają równych sobie w tych, co ich form choćby — nie mają, a formy te, to coś nieokreślonego co daje urodzenie, nigdy się nie nabywa... W pokoleniach chłopskich trzysta lat czuć chłopską niewolę, w rasie arystokratycznej kilkaset