Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Kochajmy się.djvu/54

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

przed oczyma tłumu zrywać się nie godzi. W tych przybytkach dusza ślubuje Bogu i z nim się łączy.
— To co powiadasz jest też dla mnie symptomem... zawołał stary — pudor ów dobrze wróży o człowieku... Ale nie wiem jeszcze, czy będziesz Rafałem czy Michałem, choć oba archanioły...
— Ojcze, pono żadnym z nich! westchnął Czarny. Jest w mej duszy coś co jej siłę odejmuje. Czuję piękność, roznamiętniam się do idei, a gdy ją wyrazić przyjdzie, ciałem oblec, słaby jestem. Piszę na płótnie nie ducha mego dziécię, ale świadectwo mej nędzy...
To co stworzyłem nędzném mi się wydaje w obec tego com marzył.
— Po stokroć ci mówię, dobrze jest, odparł starzec, znamię to jeniuszu, że w nim większy mieszka Bóg niż cieleśnie objawić się może, iż w nim pozostaje zawsze coś, czego on jeszcze nie wypowiedział. Ta tęsknica za doskonałością — przyrzeka doskonałość.
Beppo westchnął...
— Ale — dodał stary — strzeż się mój przyjacielu, abyś z tej sfery po której toczysz się ku wielkiemu celowi, ku ucieleśnieniu myśli Bożej mieszkającej w tobie, nie spadł w niższą sferę rzeczywistości twardej, smętnej a brudnej. — Nie daj się w nią ściągnąć ręką niewiasty... zatknij uszy na głos Syreny, lub zamiast rzucić się do niej w fale, chwyć ją z sobą na okręt i płyń do Itaki twych marzeń.
— Ale dla czegóż do mnie szczególniej ma się tyczyć ta przestroga?.
— Dla czego? dla czego? powtórzył Tatko —