Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Kochajmy się.djvu/264

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Dla chorego? tak? ja w istocie jestem chory... ale nie chcę ani Ofelij, ani miłosierdzia, ani siostry....
— Dla czego?
— Bo — jeszcze za świeżych ran nawet najsłodsza dłoń dotknąć nie może, a gdy się one zasklepią to stwardnieje skorupa na sercu i przez nią żadnej nie poczuje dłoni.
Tak! bądź pani zdrowa — dodał wstając Staś, zachowaj mi pamięć dobrą, choć ja niedobry byłem i — no — i warjat. Zapewne się nie zobaczemy — po co? nie mogę? nie trzeba....
Cesia drżącą ręką schwyciła jego dłoń i przytrzymywała ją pomimo woli.
— Panie Stanisławie — ja nie Ofelją, ja nie miłosierdzia siostrą, ale — po duchu siostrą bym ci być chciała. Dla czegóż żegnać chcesz i uciekać?
Stanisław skrzywił usta... śmiał się.
— Gdybyśmy byli nieśmiertelni — rzekł — dla czegóźby nie kochać się na tej ziemi po anielsku... ale na tak krótko nie warto. — Wierz mi pani, to jest farsa, to życie, to złudzenie, ta miłość... i zawsze potém na końcu... z miłości nienawiść a z ideału kropla błota....
Ścisnął jej rękę i usta do niej przyłożył... był ciągle jakby na pół obłąkany.... Na to pożegnanie nadeszła powracająca Hrabina.
— Pan idziesz?!
— Muszę pani... muszę... rzekł Stanisław... żegnam — wyjeżdżam — nie wiem, ale żegnam....
Obie kobiety stały jeszcze, gdy poeta biegiem