Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Kochajmy się.djvu/245

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

na wieczerzę — czyli jak wymowny Rafał wyrażał się na wieczorne gody.
Właśnie od kilku dni zjawił się był w Rzmie znowu, powracający z Neapolu Pułkownik; a oprócz niego wszyscy niemal byli znajomi, hr. Roman, Ukrainiec i kupka nowo przybyłych. — Tego samego dnia po południu, Tatko, dla nieuchronnych przygotowań, usłuchawszy rady O. Pawła, wysmarowawszy się opodeldokiem, probował wstać z łóżka — ale nogi odmówiły stanowczo posługi.
Nazajutrz jednak z pomocą krzepkiej woli i uporu, pocichu mówił Fafcio, Tatko wstał, choć z wysiłkiem wielkim i z sypialni przeniósł się na sofę do saloniku, Fafcio przystawił stołeczek i poduszkę pod nogi. Salonik przystrojono w nowe kwiaty, a O. Paweł, mimo niezupełnej zgody na programm wieczorny, oddał na ten cel przytykającą opuszczoną od dawna salkę, którą na jadalnię obrócono. — Zatęchła była wprawdzie i zapylona, ale Fafcio z pomocą dwóch starych Włoszek najętych na ten dzień, potrafił ją naprędce wywietrzyć, umieść i ogrzać. — Otwory, przez które wiało, pozatykano starannie, krzeseł pożyczono u O. Pawła i gdziekolwiek się znalazły; bodaj nawet czy z kruchty nie wyniesiono jednej ławki pocichu, tak żeby Pan Bóg, którego była własnością — nic o tém nie wiedział.
Tatko gdy przyjmował to po polsku a nieżałując, od serca. — Najtrudniej było z tą salą, resztę zamówiono w najlepszej restauracji i wieczerza, jak na Rzym, obiecywała być wykwintną.
Poszczęściło się i z tém, że wieczór pogodny był