Przejdź do zawartości

Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Kochajmy się.djvu/236

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

lekko, tu trudność... gdy się go przestąpi, reszta jak z płatka.... Progu tego nie mogę przestąpić.
— Trzeba przeskoczyć!
— Siadam na nim i płaczę!
— Gdzież bywasz?...
— W Katakombach bardzo często.
— A u żywych?
— Tamci są żywi, nie znajdujecie że myśmy umarli?
— Widujesz kogo?
— Duchy męczenników w Kolizeum — w czasie piątkowej litanij siadają rzędem we wgłębieniach ogromnego amfiteatru, na kamieniach, na gzemsach... na gałęziach bluszczu i oliw dzikich... jedni w purpurowych szatach, drudzy nadzy... kobiety wstydliwie okryte długiemi do stóp włosami, mężowie ze skrwawionemi boki, z palmami w rękach... siedzą, składają ręce i odmawiają litanije z nami.
Tatko się uśmiechnął.
Staś począł nucić, zobaczył fortepianik otwarty, poszedł do niego i siadł. Patrzał na klawisze jakby wprzód chciał je sobie przypominać, potém zagrał tęskną piosenkę jakąś i zakończył ją bujnym krakowiakiem.... Ale pospieszał jego tempo tak prędko, prędko, coraz żywiej, gwałtowniej pędząc, że w końcu rąk nie starczyło i wstał zarumieniony śmiejąc się...
Staruszek patrzał niespokojny.
— E! co bo ty wyrabiasz! odezwał się.... Duszo targana przez demona poezij — spokoju! spokjou!...
— Nie! nie! życie musi być gorączką! odpo-