Przejdź do zawartości

Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Kochajmy się.djvu/232

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

nego Chrystusa i poklęknąć przed nim — mógł stary znijść korytarzem do kościoła, w którym lampa się paliła przed wielkim ołtarzem — i sam jeden rozmawiać z Bogiem w tym cichym, przyciemnionym kątku, w którym nigdy prawie żywej duszy nie było.
Tak płynęły resztki życia poświęconego apostołowaniu najczystszych zasad chrześcijańskich, wyśmiewanych przez jednych jako fanatyzm i pietyzm, przez innych jako herezija i marzenia.
Nie ma nic niebezpieczniejszego dla starych, zardzewiałych zégarów, jak gdy się raz z jakiejkolwiek przyczyny zatrzymają w biegu, — często potém na zawsze iść przestają. Tak się stało ze staruszkiem, który z życia czynnego do zbytku przeszedł w ten stan spoczynku, z którego wynijść nie umiał; zaskrzepła w nim krew, sen opanował mózg znużony, ciało prosiło o wytchnienie. Ksiądz Paweł, stary przyjaciel, który, mimo wieku, suwając nogami chodził jeszcze i krzątał się jako mógł, dziwił się Tatkowi, którego znajdował często nad książką zdrzémanym lub wdumanym w jakąś myśl niejasną.
Płomień wewnętrzny, który się palił w tej lampie, zdawał się gasnąć powoli. Przyjaciele z razu sądzili, nie widząc go nigdzie, że wyjechał, potém dowiedzieli się że od świata się usunął i pomyśleli że chory.
W niektórych z nich rozbudziła się chęć zobaczenia co się ze starym dzieje.
Przyszedł naprzód Beppo....
Tatko odzyskał na chwilę dawną swą żywność, gdy go we drzwiach zobaczył, ale wpatrzywszy się weń