Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Kochajmy się.djvu/223

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— A pani! nie rozumiem o co idzie.... rzekł, mieliśmy krótką artystyczną rozmowę z panem Wacławem i... i skończyliśmy ją w najpiękniejszej zgodzie.
To mówiąc, skłonił się i wyszedł.
Tatko wziął za rękę Wacka. — Po co waćpan to opowiadasz? spytał.
— Przed kim? przed swojemi? zawołał Wacek — e! co mi tam! Pani Eliza mnie nudzi... Staś jedzie... mam że się gryźć i taić z tą sceną... co mi tam.
— Cicho — rzekł Beppo — jesteś płochy nad wyraz....
— A ja ci przepowiadam, że ty kapucynem zostaniesz, rozśmiał się Wacek. Najlepiej płocho brać rzeczy... nie prawda czcigodny padre amoroso?
— Najlepiej — dodał Tatko, mówić jak najmniej, śmiać się jak najrzadziéj a przyjaźnić się jak najostróżniej...
Wacek oczyma szukał komentarza do tych wyrazów na twarzy starca, gdy w progu ukazał się w popielatym kapeluszu poeta.
— Otóż i on — rzekł malarz cicho...
Staś patrzał po twarzach, ręce w tył założywszy, kiwnął głową Tatkowi i zwrócił się do Beppa.
— Cożem to ja was tak dawno nie widział? spytał — co robicie?
— Wybieram się w drogę...
— No — ja także...
— Dokąd...?
— Niewiem, ku krajowi, ku lepszemu powietrzu,