Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Kochajmy się.djvu/218

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Tatko zamiast uchodzić, jakiemś przeczuciem zbliżył się do spłoszonej postaci, która zrazu chciała uciec, potém stanęła jakby przelękła.
Bystry wzrok staruszka poznał i domyślił się Beppa.
— Czarny! co ty tu robisz! po nocy?!
— Przechodziłem.
— Jakto? stałeś pod murem jakby na czatach.
Tatko głową pokiwał.
— O! biedny niepoprawny! Cóż cię tu sprowadziło?...
Beppo zamilkł.
— Tak, odpowiedź niepotrzebna — dodał stary — ja wiém.... Chodźmy, powietrze tu dla ciebie nie zdrowe — tobie trzeba z obrazem jechać... aby go skończyć i nie myśleć tylko o nim....
Dał mu rękę.
— Odprowadź mnie do domu — albo jeśli chcesz, oba idźmy, kąpiel szyderstwa chłodną weźmy w Cafe Greco.... Jeszcze tam pełno być musi. Otrzeźwisz się widząc jak inni są trzeźwi a zimni.
Nie znam ludzi chłodniejszych nad tych młodych artystów, którzy zdają się żyć w swych dziełach poezją a dyszą tylko prozą.
Do Cafe Greco!
— Zgoda! mój ojcze... ale... nie śmiej się ze mnie.
— Póki życia! stałem i ja pod oknem nieraz — a stałem i pod takiém, w którym błyskało światło co mi się zdało lampą Hero... a było gromnicą przy trumnie....