Przejdź do zawartości

Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Kochajmy się.djvu/181

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Ja? ja? rzekł Tatko — ale mój drogi panie Mieczysławie — ja nigdy nie swatam.
— A zawsze mówisz o miłości....
— I kochać się namawiam gorąco. —
— A potém?
— No — kochać się.
— Ale dalej?
— Dalej niema nic — l’art pour l’art.
Pan Mieczysław spojrzał mu w oczy.
— Żartujesz pan?
— Nigdy....
— No — to już chyba ja sam poczekawszy, — się oświadczę.
— Tak! — dobrze — poczekawszy, poczekawszy!! zakończył stary i z tém się rozstali.
Jeśli komu to Waciowi, który o sobie nie wątpił, powiodło się nader szczęśliwie. Wesołość, dowcip, młodzieńcza wiara z jaką się rzucał w świat, lekceważenie niebezpieczeństw — zwróciły nań uwagę; śmiałość pomogła mu u pań... dobry humor u mężczyzn.
Szczególniej pani Eliza po smętnym poecie znajdowała Wacia przedziwnym. Prawo kontrastów dodawało mu ceny. Staś patrzał nań zdumiony, dla niego także miał on pewien urok, a przecież ten wieczny uśmiech, ten sarkazm bezustanny męczył go. Pod śmiechem nie widać było głębi duszy, jak w kłębiących się dymach nie dojrzeć głębin krateru Wezuwijusza....
Następnych dni nakarmił się do syta Waciem, bo go o wszystkich niemal godzinach spotykał u pani