Przejdź do zawartości

Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Kochajmy się.djvu/18

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

ginacyjnej naszej kochanej Polski.... mając do czynienia z drażliwościami wszelkiego rodzaju, trzeba być zawczasu na stanowisku?? hę?
— Że też nigdy nie możesz po ludzku się odezwać, gdy tkniesz co polskiego! zawołał Leliwa prawie z oburzeniem, korciało cię rzucić mi w oczy imaginacyjną Polskę... abyś mnie ukłuł, dla którego ona jest rzeczywistością i świętością.
Roman stanął naprzeciw zwierciadła, pomimo mroku, poprawając suknie i gładząc włosy.
— E! słuchaj poczciwy Stasiu! rzekł wybuchając — mam już tej waszej Polski po póty... Niepodobna wyżyć z ciężarami, jakie ona wkłada na nas, to nieznośne. Wielu z was toż samo myśli, ja tylko mam cywilną odwagę powiedzieć, że tej polakerij już zanadto. Obyczaj nasz, ofiary... mowa, wszystko im dojadło do żywego.... Raz by już tego było dosyć! No — cóż chciecie, szanuję Polskę, ale ja jej wam z palca nie wywinę, a to co w imie czcigodnej nieboszczki się czyni, jest parfaitement ridicule. Przyszliśmy do tego, że sami nie widziemy śmieszności, ale świat cały z nas się naśmiewa....
— Z nas! świętokradzco! krzyknął Leliwa, — tem gorzej dla niego? Śmieszni nawet być możemy, aleśmy wielcy i święci.
Roman ruszył ramionami.
Allons donc! dajmy temu pokój, bo się gniewasz, niechcę się kłócić, kiedy indziej pomówiemy, teraz do sali!
— Albo proszę ja was i dzisiejszy obiad — rzekł