Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Kochajmy się.djvu/158

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Ale na to nie otrzymał odpowiedzi, stary wziął za kapelusz i pociągnął ku drzwiom.
Kawiarnia powoli stawała się co raz puściejszą, jedni po drugich wysuwali się artyści i niknęli w ciemnościach, noc była późna..... Beppo wstał a Wacio, który jeszcze nie dosyć był z Rzymem obeznany, zerwał się iść za nim.
Wracając do domu, zastali już Polę, która się zarumieniła na widok Czarnego i pozdrowiła go niewyraźnem słówkiem. Wacio postrzegł to pomięszanie na twarzy dziewczyny, wpatrzył się w nią mocno i wchodząc do izby zawołał śmiejąc się:
— Ale darujże mi Beppo — dali pan tak złego gustu nie spodziewałem się po artyście... ta dziewczyna??
— To córka gospodyni....
— Ale ona patrząc na ciebie była tak pomięszaną?
— Dajże mi pokój.
— Widzisz, kochanie moje — odparł Wacio, całej korporacji takim romansem ze starzyzną czynisz zakałę, powiedzą, że nie mamy poczucia piękna.
— Ale gdzieżeś ty romans upatrzył? ruszając ramionami spytał zniecierpliwiony Czarny.
— A! no! spuść się na mnie... coś jest! tylko ja nie dopuszczę takiej kompromitacji....
Żartując tak Wacek posłał sobie na ziemi, zapalił cygaro, zaczął śpiewać i w pół kwadransa chra-