Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Kochajmy się.djvu/101

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

To zamyślenie przypisała p. Dorota skutecznemu przemówieniu O. Polydora, skinęła nań aby przysiadł jeszcze, ale surowy twarzy wyraz nie dozwolił się więcej o to dopraszać. Ksiądz wyszedł, gospodyni pozostała sam na sam z niemiłym staruszkiem.
— Co to za święty i mądry człowiek! — zawołała gdy się drzwi zamknęły.
Tatko milczał zrazu.
— Człowiek wielkiego rozumu, rzekł... co za szkoda, iż serce go niedorosło.
Na ten zuchwały sąd, którego się nigdy nie spodziewała, wyrzeczony z prostotą i otwartością dziecięcą, hrabianka Dorota zarumieniła się, porwała z krzesła i cisnąc czoło dłonią zawołała:
— Jak pan możesz coś podobnego powiedzieć na tak świętego człowieka?
— Pani dobrodziejko, odrzekł spokojnie stary, ja mam zły zwyczaj mówić zawsze to co myślę. Człowiekowi temu nie uwłacza, iż nie ma serca, a dla mnie kapłan Chrystusów bez tego serca Chrystusowego, które czcimy gorejące, przebite, oplecione cierniem — bez tego płomienistego serca Bożego — kapłanem w słowa tego znaczeniu nie jest.... Moim ideałem święty Franciszek z Asyżu, święty poeta, w sukmanie wieśniaczej, wyschły z miłości Boga i ludzi.... Chrystus nie nawracał dijalektyką i argumentami, — ale cudami i ofiarą życia....
Hrabianka słów tych słuchała jak świętokradztwa.... gdyby była mogła, uszy by sobie pozatykała — stary mówił dalej: