Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Klin klinem.djvu/87

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Tyś niewdzięczny — odparła — małoż poświęciłam dla ciebie? Widzisz, że cierpię.
Bernard zamilkł.
— Więc nawet widzieć cię nie będę miał prawa?
Seweryna odwróciła się do stojącej opodal przyjaciółki.
— Balbiniu — rzekła — chodź i sądź sprawę naszą.
— Nie potrzebujecie mi jej wnosić, znam ją, weselej nieco podchwyciła gospodyni. Wyrok mój dla obojga będzie może przykry, ale mi go dyktuje wasz własny interes. Nie powiadam ażeby pan Bernard nie bywał... ale niech nie przychodzi co wieczór i nie bawi do nocy...
Szepnęła po cichu do ucha przyjaciółce. Możecie po pięć razy na dzień pisywać do siebie, a jestże co rozkoszniejszego nad taką korespondencyę.
Bernard dopuszczony do ucałowania ręki, wyprosiwszy sobie kilka odwiedzin w tygodniu, musiał wyjść wielce zasmucony... Tego rygoryzmu gospodyni nie pojmował wcale i nie rozumiał ażeby się jeszcze z opinią ludzi rachować potrzebowali.
Wezbranym żalem podzieliwszy się nazajutrz z Grzybowiczem, usłyszał od niego potwierdzenie tej konieczności, aby się od nazbyt częstych odwiedzin wstrzymywał.
Bytność pani Seweryny w domu wdowy i tak już wszystkich prawie od niej odstręczyła.
Uległ pan Bernard konieczności, lecz miłość jego zamiast ostygnąć zwiększyła się tem jeszcze. Pół dnia siedział nad stolikiem i pisał listy, których pani Seweryna czytać nie miała czasu. Na niej wrażenie tej zmiany w losie, widoczniejszem było daleko niż na Bernardzie. Chwilami można ją było posądzić, iż kroku uczynionego żałować poczynała.
Bernard był zawsze jeszcze dla niej aniołem, lecz niektóre wady łagodnego charakteru młodzieńca, teraz ją dopiero uderzały. Nieco szyderskie i sceptyczne usposobienie pani Balbiny, w ciągiem pożyciu z nią, oddziaływało zwolna na towarzyszkę. Sewery-