Przejdź do zawartości

Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Klin klinem.djvu/25

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

chowiec kręcił się trochę... a turkot nadjeżdżającej bryczki spłoszył go bardziej jeszcze.
Ukazała się ona wkrótce i przed karczemką wstrzymała. Na bryczce siedział mężczyzna średnich lat, rumiany i przystojny. Nie znając go nawet, można w nim było poznać starego kawalera. Uprząż oznajmywała jednego z tych miłośników koni, na Wołyniu wówczas głośnych, których bałagułami zwano. Była to wesoła młodzież, do której się i starsi przymieszywali, wiodąca życie bujne, a zabawiająca się koniarstwem... i po staremu — tężyzną. Bałagulstwo nie było wistocie czem innem, tylko przypomnieniem tężyzny z czasów księcia Józefa i jego towarzyszów. Polor tylko, jaki tężyźnie ówczesnej nadawali ks. ks. de Ligne i sfrancuziała młodzież wychowana zagranicą, znikł z tego naśladowania bezwiednego, a raczej z tego powtórzenia fenomenu, odnawiającego się jakimś atawizmem psychologicznym.
Siedzący na bryczce zobaczył zdaleka dosiadającego wierzchowca pana Bernarda, i wstawszy nagle, aby mu się przyjrzeć lepiej, bo ciemna noc już była, zawołał, rękę złożywszy w trąbkę:
— Bernardzie złotowłosy — bywaj!...
— A!... pana Kalasantego!! — odezwał się, słysząc to młodzieniec, i przybrawszy ton wesoły — zkądże bogowie prowadzą?
— Wątpię ażeby bogowie aż! — odparł z bryczki się dobywając stary kawaler, który się zbliżył do Bernarda, a ten też cugle konia oddał chłopcu. Wątpię ażeby bogowie prowadzili... ale wracam z jarmarku w Lubarze — kiepski był... Chciałem dostać sobie srokacza, i jednego poczciwego nie było! No — a wy zkąd?
Zadając to pytanie, popatrzył z uwagą, prychnął pan Kalasanty, i odwiódł na stronę Bernarda.
Na seło duryty! — odezwał się — fuzyą masz