Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Klin klinem.djvu/152

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Po ślubie musi mi go sprawić! powiedziała sobie.
Potem na myśl przyszła jej twarz Piusa... Niestety! brzydkim nie, ale wdzięcznym nazwać się też nie mógł...
— Ja go wytresuję, rzekła — musi inaczej wyglądać. Dobry jakiś człowiek, a tak mnie kocha!
Ten wyraz przypomniał Bernarda.
— Ja go nigdy nie zapomnę — dodała w duchu — ale dla jego szczęścia musiałam uczynić tę ofiarę. On nie miał by nic... Piękna rzecz mrzeć z głodu — męczyć się! Co mi za miłość w łachmanach i przy machinie do szycia! A pfe! a pfe! Jeszcze by broń Boże familija się powiększyła i te beki...
Wstrząsnęła się aż pani Fantecka ze zgrozy, myśl pobiegła w inną stronę — poczęła myśleć jak się urządzi w Lisiance u Soleckiego...
— Pałac musi postawić! z kolumnami — park... do koła... Fontanna w dziedzińcu — żelazna krata... Liberya... dla czego nie ma być pąsowa?? albo cytrynowa...
Pomiędzy temi dwoma barwami nie mogąc się zdecydować, gdy na dobranoc przyszła Rumińska, zagadnęła ją wchodzącą od progu.
— Proszę cię — pąsowa czy cytrynowa?
— Co!
— Ale mów, pąsowa czy cytrynowa?
Na której stanęło po naradzie, powiedzieć nie umiemy.