Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Klin klinem.djvu/142

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Szczęśliwa kobieta — tak ją kocha... i to pierwsza miłość tego chłopaka — a ona..
Gdy po kilkakroć powtarzanem pożegnaniu Bernard wybiegł nareszcie, a Seweryna jeszcze w oknie stanęła, aby mu przesłać ostatnie wejrzenie, bo i jej na chwileczkę zrobiło się troszkę smutnawo, Rumińska nie mogła wytrzymać by nie zawołać:
— Tak cię już żaden kochać nie będzie...
Potem siedziały obie trochę zamyślone, ale w godzinę potem jakiś bezimienny adorator, w którym łatwo się było domyśleć Soleckiego, przysłał bukiet bardzo piękny.
Była to jakby zapowiedź odwiedzin popołudniowych i obie panie nań oczekiwały. Seweryna umyślnie włożyła bransoletę, namówiwszy przyjaciółkę aby ją wzięła także.
Pius w karmazynowym krawacie, przystrojony jak mógł najśmieszniej, zjawił się zaraz po obiedzie.
Rozmowa z nim była bardzo ciężką, w myśli nie był bogaty, świata za Kijów, Berdyczów i Bałtę nie widział, ale wzdychał rzęsiście i znacząco, uśmiechał się, w padłszy w ferwor zaczynał kląć — natychmiast się opamiętywał i przerywał, czem przynajmniej do wesołego śmiechu pobudzał. Pani Rumińska lepiej z nim umiała rozmawiać na słowa, a Seweryna oczyma.
Julka nawet przydała się do utrzymania konwersacyi do herbaty...
Solecki ani myślał wychodzić. Po herbacie został póki tylko mógł. Pani Fantecka z pół godziny z nim chodziła po salonie, a choć w tym czasie nie wiele mógł wypowiedzieć ze swych sentymentów, rachował na to że się zręczna kobieta ich domyśli. Nazajutrz sam się zaprosił na obiad...
Balbina choć nie przeszkadzała trzymała się dosyć neutralnie — ten romans w jej domu — mający wyjść na jaw, nie bardzo jej był na rękę — chwilami ją to niecierpliwiło...