Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Klin klinem.djvu/14

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Nie — ja tego życia wytrzymać nie potrafię — raczej śmierć, niż dłuższe męki... Bernardzie, ratuj mnie!
— Sewerynko, życie moje, powtarzam ci — począł gorąco, składając dłonie, Bernard — jam gotów na wszystko — ale ci nie tajne położenie moje. Znasz matkę moją... Ja jestem w zależności od niej.
— Jesteś pełnoletni, jesteś mężczyzną — zawołała kobieta — i mówisz że mnie kochasz.
— I poświęcę ci wszystko — rzekł Bernard — nawet na gniew matki się narażę...
— A my ją przebłagamy, ona tobie i mnie przebaczy — łamiąc ręcę krzyknęła spazmatycznie kobieta — ale ja być tak dłużej nie mogę, ciebie nosząc w sercu, a jemu zmuszona ulegać jak ofiara... kłamać i milczeć!
Odwróciła się szybko, stając nagle.
— Słuchaj, jutro jadę do Żytomierza i zamykam się w klasztorze, wytaczam proces o rozwód, ty przygotuj matkę... Jam twoją!...
To mówiąc, rzuciła mu się na szyję, objęła ją rękami i całując czoło drżącego chłopca, zerwała się do ucieczki.
Bernard biegł za nią, próżno usiłując ją dogonić, leciała jak strzała, parę razy tylko dawszy mu znak, by nie szedł dalej. Stanął wreszcie wśród zarośli, a Seweryna, dobiegłszy kładki na rowie, prześliznęła się przez nią do furtki i wpadła do ogrodu, zamykając za sobą.
Drżąca ze wzruszenia, potrzebowała chwilę wypocząć, nim mogła zebrać siły, aby powrócić ku domowi. Ochłonąwszy wreszcie, wolnym krokiem wśród coraz zwiększających się ciemności przesunęła się znajomemi sobie ścieżkami i mijając klomby, zamyślona zbliżyła się do dworu.
Na werandzie, na którą spojrzała, nie widać było nikogo; tylko w pokojach świeciło już zapalone światło. Przez szyby dostrzedz było można w głębi