Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Klasztor.djvu/84

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Ręka była znacznie lepiej; nawet władza w niej powracała, chociaż dwa palce, jak się zdawało, miały na wieki pozostać martwemi.
Czeladź porucznika, równie jak on szczęśliwa, że się do domu dostanie, zwolna zaczynała ładować się, gotować wozy i konie; Bużeński codzień rozkazy ponawiał, chodził do stajni i konie swe opatrywał. Chciało mu się jechać bardzo konno, nie na wozie i miał nadzieję, że tego dokaże.
Zajęcia teraz nie było. Przychodziły i kilkomiesięczne rachunki do załatwienia, a porucznik chciał je wszystkie popłacić „honeste“[1], tak aby ludzie pamiętali, że mieli do czynienia nie z lada jakim szerepetką. Trzeba było Berka wynagrodzić, a co najtrudniejsza, należało się w sposób delikatny wywdzięczyć oo. bernardynom, którzy z nim i kłopotu niemało i kosztu mieli dosyć.
O zapłacie wprost ani mówić było można. Radził się o to porucznik o. Anioła, z którym był najpoufalej; ale ten mu zaręczył, że gwardjan nic przyjąć nie może i nie zechce.
Nie pozostawało więc nic niedowiarkowi temu, nad ofiarę jakąś dla kościoła. Myśląc o tem, sam on się uśmiechał. Odjechać znowu, nie odwdzięczywszy się, było niepodobieństwem. Napisał więc do Kalasa, aby mu srebrne ampułki i lampę podobną przywiózł od złotnika.
Po cichu powtarzał sobie:
— Wlazłszy między wrony, trzeba krakać jak i ony.
Dzień uchodził za dniem, maj się rozpoczął — lecz pospolitym u nas trybem, był słotny. Miało to zwiastować żyto jak gaj, ale tymczasem było dosyć nudnem.
W przerwach między deszczami, gdy się tylko słonko ukazało, Bużeński wybiegł do ogrodu i tu sam, lub z którym z mnichów, chodził całemi godzinami.
Znał już wszystkie jego cieniste kryjówki, ławki ulubione, uliczki wonne, niemal drzewa okazalsze.
Zakonnicy, jak zawsze, zabawiali go chętnie rozmową, choć ona się niekiedy stawała przykrą tym cynizmem, z którego porucznik czynił sobie jakąś chlubę i popisywać się z nim lubił. Ale bywały godziny chóru, nabożeństwa, gdy wszyscy go opuszczali, naówczas błądził sam z myślami.

Tak jednego wieczora znalazł się u furtki, która prowadziła na dziedziniec wewnętrzny, a do niego bokiem jednym przypierał kościół.

  1. Z honorem.