Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Klasztor.djvu/70

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Hm — przebąknął zadumany Bużeński — może i nie bez racji. Ale nie umiałbyś mi, szanowny podkomorzy, powiedzieć, jak ta niewiasta wyglądała, która przyjeżdżała tak troskliwie o papiery po nieboszczyku się dopytywać? Stara, młoda?
— Niemłoda, o ile mi rozpowiedziano, z tego co Wojakowska mówiła — rzekł Bielski — wcale niemłoda.
Porucznik ramionami potrząsnął.
— Z tego wnosić należy — dodał — że sprawa zmarłego anonymusa[1] musi się wyjaśnić, gdyż są ludzie, któ rych on obchodzi.
— Dowiedziona rzecz — objaśnił podkomorzy — że nawet najtajniejsze arkana[2] wkońcu czas — edax ale i genitor rerum[3] — rozświeca... Wszak nawet owa maska żelazna francuskiego więźnia, o której tyle pisano, podniosła się po śmierci.
Oo. bernardyni, którzy o masce nie wiedzieli, spojrzeli po sobie.
— Groby najlepej zostawić w pokoju — odezwał się aforystycznie[4] o. Serafin; — nie badajmy ich tajemnic a sprawiedliwości Bożej pomstę nad grzesznymi powierzmy.
— Sit eis terra levis[5] — dodał o. Gabrjel.
Zamilczano.
Z posępną twarzą Bużeński wyszedł powoli, przeprowadzany przez o. Anioła.
Powiedli wszyscy oczyma za odchodzącym, a o. gwardjan wskazał nań podkomorzemu.
— Może lepiej było choremu tego nie komunikować — szepnął.
— Dlaczego? — podchwycił Bielski. — Owszem! Doszłoby go to z innej strony, a mężczyzną jest i ma dosyć energji, aby znieść co los zsyła, albo raczej co sam sobie zgotował.
Westchnął ks. gwardjan i dodał ze smutkiem:

— Nie uwierzysz pan, jaką mamy wszyscy litość nad tym człowiekiem. Patrzymy na niego, jak na owo dzikie stworzenie, rzucone do klatki, które zamiast w niej siedzieć spokojnie, rzuca się i bije o ściany. A jest-że widok przykrzejszy nad człowieka buntującego się przeciw woli Bożej i próżną walką z losem wycieńczającego się?

  1. Bezimienny
  2. Tajemnica
  3. Czasem żarłoczny, ale twórca rzeczy
  4. Dorywczo
  5. Niech im ziemia lekką będzie!