Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Klasztor.djvu/37

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Gdybym czem mu służyć mógł — odezwał się podkomorzy, wstając, ujrzawszy wchodzącego sługę.
— Uniżenie dziękuję — odparł Bużeński — nie potrzeba mi niczego, oprócz spokoju, abym siły pokrzepił.
Tą dosyć niegrzeczną odprawą zbywszy się Bielskiego, zaledwie ten był na progu, począł porucznik łajać sługę, że go odszedł i nie był na rozkazy.
Wróciwszy do sali gwardjana, podkomorzy tak się upokorzonym i zafrasowanym wydał o. Rafałowi, że spytał się, ażali czego przykrego od chorego się nie dowiedział.
— Wcalem się o niczem od niego nie dowiedział — rzekł podkomorzy — oprócz że istotnie farmazon jest, jakiegom w życiu nie spotkał.
O. gwardjan westchnął.
— Któż to więc? — rzekł pobożnie. — Pan Bóg czyni czasem cuda. Mógł właśnie sprowadzić tu człowieka tego, zmuszając go przebyć czas jakiś w klasztorze, aby jakie ziarenko zasiać w jego duszy. Nie pochlebiam ja sobie, abyśmy go nawrócić mieli, bo to nie nasze powołanie. My prostaczkowie jesteśmy, ale najmniej godne naczynie może się stać łaski Bożej narzędziem.
Podkomorzy zażył podanej mu tabaki.

— Dubito[1] — rzekł. — Co prędzej, to lepiej pozbyć go się stąd. Jak skoro pozdrowieje, nie wstrzymujcie go. Cała ta sprawa teraz, gdym go widział i mówił z nim, w nowem mi się przedstawia świetle. Nie była to żadna napaść rozbójnicza, boby nie miał powodu milczeć o niej. Domyślam się albo zemsty, lub kłótni jakiejś, bo człowiek jest szorstki i drapieżny, a musi się sam czuć winnym, gdy milczy. Na naszem terytorjum zakończyła się ta historja krwawo, lecz nie tyczy się nas ona.

  1. Wątpię.