Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Klasztor.djvu/132

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

jak jest, dzięki Bogu, na ciele: ale stan teraźniejszy zawsze lepszy oddawnego.
— Jest tu? — wtrącił Kalas.
— A jakże! — zawołał, ręce trąc kwestarz — i nie ma wielkiej ochoty uciekać, wierzcie mi.
Zerwikaptur, zdumiony wielce umilkł, spoglądając na wesołe oblicze księży.
— To prawie nie do wiary! — zawołał. — Gdy go widziałem raz ostatni, był w stanie rozpaczliwym.
— Mówiłem już acanu dobrodziejowi — przerwał gwardjan — że i teraźniejszy stan nie jest bardzo błogim. Wiele zostaje do życzenia, ale zobaczycie go sami. Sądzę, że różnica wielka od tego co było.
— Gdzież mam go szukać? — zapytał, wstając, już niecierpliwy Kalas.
— Ja zaprowadzę — odparł kwestarz. — Pewny jestem, że w ogrodzie być musi, bo tam najczęściej siedzi, a czasem i pracuje.
— Pracuje? — z niedowierzaniem zapytał Zerwikaptur.
— No, tak się to nazywa; jeśli chcecie, powiedzmy, że się bawi — dodał brat Michał. — Chodźmy.
Wieczór był piękny; w milczeniu przeszli korytarze klasztorne i z nich dostali się do ogrodu, którego gęstą zieleń oblewały ostatnie promienie zachodzącego słońca.
W ulicach widać było kilku zakonników, przechadzających się z brewjarzykami w ręku. Inni stali parami na rozmowie.
Kalas, szukając oczyma, nie dostrzegł Bużeńskiego. Brat Michał także oglądał się na wszystkie strony i poprowadził na lewo. Uszli kilkadziesiąt kroków, gdy zdala ukazała się chuda, sucha postać człowieka w obcisłej sukni, butach do kolan, w czapce na głowie wyłysiałej. W niej Kalas więcej się domyślił, niż poznał Bużeńskiego.
Szedł on z głową spuszczoną, krokiem wolnym, nakuliwając na jedną nogę. Kalas, zbliżając się, myślał, jak go ma przywitać. Nie taił tego przed sobą, że swym przybyciem poruszy strony, które brzmieć przestały... i mogą wydać dźwięk przykry. Powoli podchodził, tak że Bużeński, kroki usłyszawszy, wzrok podniósł i zatrzymał się. W twarzy jego spostrzec mógł Kalas drganie jakieś.
— Jak się masz? — odezwał się, nie wysilając na powitanie.
— No, widzisz, żyw jestem — odparł Bużeński dosyć spokojnie, choć głos mu nieco drżał. — Kazali — mi gwałtem żyć bernardyni — i muszę!