Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Klasztor.djvu/124

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

w jaką popadł Kalas, nie mogąc go poratować, bolał, lecz wszelkie usiłowanie przemówienia do niego rozbijało się o gorycz tę i żółć, jaką Bużeński miał w duszy.
Po dłuższem milczeniu, Zerwikaptur, chcąc przekonać przyjaciela, że i w tej podróży nie zapomniał o nim, począł mu opowiadać jak śladów jego szukał po Warszawie. Przypomnienie jej gniew tylko wywołało z piersi zdziczałego człowieka.
— No! widzisz — krzyknął ze złością. — Pan Bóg twe dobre serce wynagrodził i masz przyjemność oglądać Łazarza na barłogu. A jużcić przyjemność, bo to słodka rzecz myśleć sobie: ot gnije ta paskudna bestja, a jam zdrów i cały.
Obruszył się Kalas na to.
— Nie udawaj lepszego, niż jesteś — przerwał grubiańsko Bużeński. — Dość żeś człowiek, byś podłym musiał być!
— Niema więc już na świecie dobrego człowieka? — odparł Kalas.
— A niema! — zawołał Bużeński. — Psy są dobre czasami, a ludzi niema poczciwych. Na to rozum mają, aby szelmami ich robił.
Widząc, że do niczego rozmowa taka nie doprowadzi, umilkł Kalas. Poszedł do okienka, wielkiego jak dwie dłonie, w którem kawałek szkła wprawiony był i wyjrzał, czy się nareszcie świt nie robi.
Na podwórzu śnieg biały i zamieć tylko widać było. Podłożył ognia. Dotrwali tak aż do chwili, gdy sługa Kalasa drzemiącemu już panu przyszedł oznajmić, że na dworze dniało.
Zadymka nieco się zmniejszyła. Bużeński na barłogu swym chrapał w śnie jakimś gorączkowym. Poruszenie się Kalasa zbudziło go. Wstał i on, nic nie mówiąc. Poszedł do konia swego do szopki, wrócił prędko i odezwał się zimno:
— Konie każ okiełznać i w drogę. Doprowadzę jużciż do gościńca... Miło mi uczynić przysługę tę, bo wiem, że dłużej żyjąc, będziesz ją przeklinał. Życie daje ci, jak mnie! Każdy musi się męczyć, a ty, coś się dotąd z prawa tego wyłamywał, pójdziesz pod nie, jak i ja! W drogę! — krzyknął, wychodząc.
Wszystko gotowem było. Bużeński siadł na lichą szkapę swoją; wóz ruszył z ciężkością z miejsca.