Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Klasztor.djvu/106

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

kszy i po chwilowem milczeniu oczekiwania, rozlegały się wykrzykniki.
U jednego stolika dostrzegł Kalas niemłodego mężczyznę, w którym się domyślił owego margrabiego, z zakasanemi rękawami, trzymającego bank. Duża kupa złota leżała przed nim. Francuz z elegancją i dumą, z wielką zręcznością władał kartami, oczyma mierząc otaczających go dostojnych graczów.
W drugiej sali, za takim samym stołem, porozpinany, z szyją obnażoną, rozparty w krześle z zuchwałem wejrzeniem, ciągnął Bużeński. Zdala spostrzegłszy Kalasa, kiwnął mu głową i wskazując na bank, zawołał:
— Si le coeur vous en dit...[1].
Ale Kalas najmniejszej nie miał ochoty ani wygrywać, ani tracić. Skrył się za innymi i przypatrywał się nie tak wesołemu, jak mocno roznamiętnionemu i rozgrzanemu towarzystwu.
Roznoszono napoje chłodzące i rozgrzewające.
Pańskie to przyjęcie — choć miało pozór wszelki dostatku, zarazem nosiło na sobie jakieś piętno nieładu i rozpusty. Słudzy chodzili tak, jakby się panów swych ani obawiali, ani ich szanowali. Zdawali się niemal z nich urągać.
Kalas, nieznany tu, błądził wśród zgromadzonych, którzy, wcale nie zważając na niego, rozmawiali swobodnie. Z kilku kupek zaleciały go ciche, ale dobitnie wyrażone zdania, wcale niepochlebne o Francuzie i o Bużeńskim.
— Nie może to być, aby on nie wiedział, że jest spólninikiem i pomocnikiem pospolitego szalbierza. Tu grać nie można, to poprostu jaskinia rozbójników.
— To się smutnie skończyć musi — dodawał inny.
Kilka razy aż zadrżał Kalas, słysząc nagle powstającą przy stolach gry burzę; ale wnet jakoś się uspokoiło. Grano dalej.
Niektórzy wychodzili roznamiętnieni, nie widząc nic mrucząc sami do siebie, nie odpowiadając na zapytania.
Wśród tego gwaru, słudzy oznajmili, że wieczerza była na stole i banki pozamykano, bo sala jadalna została otwartą.
Na chwilę nadbiegający do przyjaciela Bużeński porwał go i prawie gwałtem posadził przy stole. Dał mu takie miejsce, aby w sąsiedztwie znalazł dawnego znajomego i towarzysza z pod tej samej chorągwi, którego teraz dopiero zobaczył Kalas.

Byłto starszy od niego niejaki Paweł Sas-Sasin, człek

  1. Jeżeli serce wam o tem mówi