Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Kamienica w Długim Rynku.djvu/82

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 75 —

cyatywie i sumieniu... Jestto rzecz delikatna, osobista... Przyjmuję od ojca z wdzięcznością przestrogę, ale radbym się nie tłumaczyć z mojego postępowania, chyba znaglony rozkazem...
— Nie zwykłem nadużywać władzy rodzicielskiéj, odparł bankier. Ale muszę wszakże widziéć jasno o tém, bo mnie twój los obchodzi.
— Jest prawdą — odezwał się zawsze z równą spokojnością Teofil, że mam wysoki szacunek dla panny Klary i szczére do niéj przywiązanie. Są to uczucia które się nie pozbywają i nie zrzucają z siebie tak łatwo... Zdaje mi się wszakże iż jak skoro ja nie mówię ojcu o moich na przyszłość zamiarach i nie krzyżuję niemi domniemanych planów waszych — powinienbym w tém przynajmniéj miéć prawo rozporządzania sobą.
Odpowiedź ta chłodna, niemiecka, charakteryzująca stosunek ich, dotknęła suchością swą, powagą starego bankiera, który o mało nie postradał cierpliwości; zmiarkował jednak iż wybuchnąć przed synem, byłobyto słabość okazać, począł znowu chodzić po pokoju ruszając ramionami.
— Zadajesz mi niekompetencyą panie Teofilu — odezwał się — jestto oryginalném względem ojca, ale może być żem ja temu winien, zawcześnie postawiwszy cię na zbyt niezależném stanowisku; przyjmuję zarzut: mam jednak prawo przynajmniéj być wtajemniczonym w twe zamiary przyszłe, nie