Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Kamienica w Długim Rynku.djvu/76

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 69 —

do ojca opasłego, grubego i wcale nieodznaczającego się powierzchownością, nie był wcale podobny.
Młody człowiek który pojmował życie i ludzi z całą ich rozmaitością na świecie nieuchronną a potrzebną — zrozumiał pułkownika, jego charakter i prostotę żołniérską. W pięć minut jak to się czasem zdarza byli dobrymi przyjaciółmi, nie mieli trudności zbadać się wzajemnie, znaleźli się od razu staremi znajomymi. Twarz Klary jaśniała, bo sobie życzyła wielce, aby ich przyjaźń złączyła... Zaczęli mówić, a Wiktor swoim obyczajem rozmowę uczynił całą jednym prawie żywym i barwnym słów potokiem.
— Uprzedzam tylko kochanego stryja, rzekła Klara, żeby p. Teofilowi nic nie mówił o skarbie, bo pod tym względem o ile stryj jest wierzącym, p. Teofil sceptykiem... a nie chciałabym ażebyście panowie drażliwą różnicą zdań oddalali się od siebie.
— On mi staremu wybaczy, odparł pułkownik, a ja jemu jako młodemu daruję że sobie będzie z téj mojéj manii żartował... Wszak prawda? — Teofil milcząco podał mu rękę.
— Kochany panie, ciągnął daléj pułkownik, jak wiész byłem długo żołniérzem, w naszém życiu spotyka się częściéj przygody dziwne niż gdzieindziéj, nawykłem do cudów. Tu zaś mojém zdaniem nie byłoby żadnego, gdyby się skarb dziad-