Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Kamienica w Długim Rynku.djvu/66

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 59 —

Uściskawszy jeszcza raz p. Jakuba i ucałowawszy rączki panny Klary, przybliżył się do stołu i przypatrzył podanéj kawie...
— Co to wy pijecie? spytał — to musi być ta mikstura którą kawą nazywają! Tylko zlitujcie się mnie na ten trunek nie proście... W Hiszpanii przyzwyczaiłem się do czekolady choćby z czosnkiem, bo i tak się tam trafia... a jako żołnierz gotówem napić się choćby spirytusu, byle nie tego lekarstwa...
Pan Jakub posłał natychmiast po butelkę Malagi, Klara postarała się o pożywniejszy podwieczorek i tak zasiedli ochoczo do stołu.
Pułkownik nieustannie badał ich wypytywał o wszystko... nareszcie zapytał o skarb... Jakub ręką tylko machnął, niechcąc już i mówić o tém. — Jakto? do téj pory nie znaleźliście nic? to widocznie Pan Bóg dla mnie sławę tego odkrycia zachował... zobaczycie że ja go wyszperam, Klara i ojciec jéj uśmiéchnęli się smutnie, opowiedzieli mu o swych staraniach, poszukiwaniach, nareszcie o tym domyśle powszechnie przyjętym za prawdę że skąpiec musiał wszystko stracić i taił się tylko ze wstydu przed swoimi.
— Taki człowiek jak dziadunio Albert, stracić! nie! to nie może być! nie może być... my te miliony odszukamy, a że mnie one nie potrzebne wca-