Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Kamienica w Długim Rynku.djvu/62

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 55 —

pożądany, niecierpliwiący, zajmował czasem rozmową do północy. Jedna tylko Klara śmiała się z niego i dosyć lekko go ważyła, choć on na jéj może los mógłby był wywrzéć wpływ największy.




Takie było położenie rodziny, gdy jednego dnia w czasie bytności w biurze p. Jakuba, zjawił się jakiś obcy jegomość już lat dojrzałych, szpakowaty i łamanym językiem dopytywać począł, kiedyby się z nim widziéć można.
Służąca któréj fizyognomia przybyłego nie przypadła wcale do smaku, miała go za podejrzaną jakąś figurę i oznajmując o nim, potrząsała głową, dodając że dziwnie oczyma rzucał po kątach, zdawał się śledzić czegóś i zbyt długo od drzwi nie odszedł... tak że go się ledwie pozbyć było można. Dano mu wiedziéć że p. Jakub je obiad między piérwszą a drugą, że do trzeciéj bawi najdaléj w domu, potém znowu do biura odchodzi i nie powraca aż wieczorem...
Nieznajomy namyślał się i oznajmił służącéj, że przyjdzie wieczorem, aby oznajmiła panu iżby go czekał, bo ma do niego pilny interes wielkiéj wagi...
Gdy o tém p. Jakub się dowiedział, zdziwiło go to mocno, nie miał od dawna własnych interesów prawie żadnych, stosunków dalekich mało-