Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Kamienica w Długim Rynku.djvu/47

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 40 —

Jak na dnie wód najgłębszych barwa co je uścieła przebija się w fali i nadaje jéj kolor czasem trudny do wytłumaczenia a im tylko właściwy, tak w dziejach rodzin pochodzenie ich dalekie, zapomniane, — jeszcze się w jakim rysie niezrozumiałym maluje; po wiekach rozpoznajemy na twarzy krew któréj kropla zaledwie płynie w żyłach prawnuków. Chociaż Paparonowie zapomnieli prawie sami zkąd wyszedł ich pradziad, choć następcy jego żenili się i wychowywali w Gdańsku, jako tutejsi mieszczanie, choć jedno pokolenie starło z siebie charakter dawny, powracał on niespodzianie w twarzy a nawet usposobieniach następców. Wszyscy ostatnim z Paparonów panu Jakubowi i córce jego Klarze przyznawali cóś niezmiernie szlachetnego i co w świecie zowią dystyngowaném. Skąpstwa obrzydliwego Alberta za które pokutowała rodzina, nie było w nich śladu, raczéj z pewnemi zmianami, przypominali pana Bartłomieja.
Ubóstwo nawet nie oderwało im tego charakteru arystokratycznego niemal, który córka w pełni odziedziczyła po ojcu. Ale pan Jakub jakkolwiek zawsze czémś szlachcic, pozbył się zupełnie wad stanowi właściwych: próżnowania, lekkomyślności, upodobania w czczych rozrywkach i lenistwa. Byłto człowiek wykształcony, pracowity, a córkę swą wychował tak, że zdumiéwała ludzi i zawracała im głowy; piękną była jak niegdyś słynna Dorota,