Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Kamienica w Długim Rynku.djvu/241

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 234 —

Ani wdzięk twarzy, ani talent nie byłby podbił Teofila, Rosa oczarowała go umysłowemi przymioty, świetną wyobraźnią, pojęciem żywém, pełnym taktu instynktem artystycznym który nigdy nie dozwalał jéj popełnić omyłki. Całemi godzinami rozprawiał z nią o Goethem, o Schillerze, o kompozycyach Corneliusza, Kaulbacha, o Schnorze i Overbecku, o Schumannie i Wagnerze. Rozumiała wszystko, przeczuwała wiele, była wcale dobrą muzyczką, uczyła się rysować, kochała na pozór poetów... Teofil powoli odkrył w niéj cóś jakby przyszłą niemiecką Korinnę.
Omylił się wszakże; ta natura tak nadzwyczajnie łatwo obejmująca wszystko, nie mogła stworzyć nic — obrazka, dwóch nut śpiéwu... jednego wiérsza. Mówiła z niezmierną łatwością, ale cudzemi myślami i słowami, malowała tylko z natury, śpiewała tyłku z nut. Była artystką, ale nie poetką, wirtuozką, ale nie tworzycielką. Takie jednak bogactwo wspomnień z ust się jéj lało — iż mogła ułudzić...
Pomiędzy nią a Klarą, niemożliwe nawet było porównanie. — Klara wszystko co spotykała w życiu starała się przyswoić, ale twórczo przerabiając jak pokarm na soki żywotne, Rosa połykała to jak strusie żelazo i kamyki.
W początkach téż Teofil patrzył tylko, miał nawet jakiś wstręt do niéj, obudzony nadzwyczajną