Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Kamienica w Długim Rynku.djvu/215

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 208 —

jesteście; z początkiem będzie was zmiana tonu i oburzać i niedowierzającymi czynić, ale powoli zaczniecie ją przypisywać nie wszechwładnéj złota sile ale przymiotom własnym, dacie się uwieść, stracicie zdrowy zmysł i zdrowe pojęcie ludzi i świata...
— Miałbyś może słuszność, odparł Wiktor... gdyby... gdyby... zadługo nie chłostała nas biéda i podłość ludzi... Nie damy się uwieść.
— Dlaczego robicie z tego tajemnicę?
— Właśnie to moja inwencya — zawołał pułkownik, aby się nacieszyć komedyą... aby napatrzéć jakto oni teraz do nas przystępować będą... ze strachem aby to nie był fałsz... z niewiadomością o ile to prawda, jak wielkie mienie... i tam daléj i tam daléj.
— Ale mój kochany, jeśli się kot w worku nie utai, to pieniądz jeszcze mniéj.
— Dobrze, wszakże niech zgadują! niech wietrzą! a ja... ja się będę śmiał... Umyślnie pozorów unikać nie będziemy... ale prawdy całéj — nikomu! Wystaw sobie Radgosz... co za męczarnia dla ludzi, którzy bać się będą puścić zadaleko, lub uczynić zamało...
— Skarb skarbem, przerwał Jakub, ale w domu mamy nieszczęście... właśnie tegoż dnia Teofil zerwał literalnie z Klarą.
— Błogosławcie Boga że to uczynił, rzekł Radgosz... to przeciwnie widomy znak łaski niebios...