Przejdź do zawartości

Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Kamienica w Długim Rynku.djvu/18

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 11 —

no się przynajmniéj, że znaczne sumy z sobą przywoził.
Wśród tych zajęć pan Jan Paparona pozostał czém był w początkach, człowiekiem życia skromnego, zamkniętym w sobie, milczącym, poważnym a nieznużonym w pracy. Nawet ci co się doń dosyć poufale zbliżali, jego piérwszy wspólnik, ludzie codzień się oń ociérający, nic nie wiedzieli z jego przeszłości — pokryta ona była jakąś tajemnicą wiele dającą do myślenia. Nie śmiano jéj odsłaniać, dopytując go, badając, gdyż pan Jan widocznie o przeszłości mówić nie lubił... Cóś w niéj się kryło bolesnego... Zerwał on ze swoim światem, stosunkami, krajem i wyrobił sobie nowe, które synowi ukochanemu chciał w spadku zostawić.
Ci co osobiście znali Paparonę, mieli dlań szacunek połączony z pewną obawą... Skromny kupiec krył w sobie utajonego butnego niegdyś wojaka, który wejrzeniem i postawą chwilowo się zdradzał. Bywało że gdy go co oburzyło, rozprostował się, podniósł czoło, uderzył ręką po boku jakby szukał — ale wnet przypomnienie położenia, stanowiska... przywracało mu zimną, zrezygnowaną postawę, człowieka co się wyrzekł uczuć i namiętności niewłaściwych stanowi nowemu... Uśmiéchał się gorżko, kłaniał grzecznie, spuszczał oczy i ciągnął taczkę dorobkowicza.