Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Kamienica w Długim Rynku.djvu/169

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 162 —

— Sprowadziłem cię, mój kochany Berensie, rzekł — dla mojego osobistego interesu... Spodziéwam się że mnie zrozumiész, że postąpisz sobie zręcznie, i będziesz dyskretnym. Wiész lub nie wiész co mi ten nieszczęsny Teofil narobił? Wszak prawie zerwał zemną? głupi... i to dla téj niby ładnéj twarzyczki jakiéjś panny Paparonównéj... Młokos! Ale mimo wiedzy i woli jego przecież go ratować potrzeba gdy się topi.
— Co mi ojciec rozkażesz, to spełnię święcie, rzekł Berens...
— Słuchajże... oto masz dla żony na szpilki... pięć tysięcy talarów.
Berens w ramię tatka pocałował z uniesieniem, bo jakkolwiek był majętny, dar ten chwytał go za serce.
— Ale do czegóż to... na co? spytał.
— No — dla żony... a zresztą... możesz miéć wydatki z powodu interesu który ci powierzę... Szafuj z tych piéniędzy, resztę jeśli zostanie oddasz żonie. Będzie potrzeba więcéj, napisz, zaasygnuję do Magnusa...
— Niech ojciec będzie pewnym... ale o cóż idzie?
— Zrozumiéj mnie dobrze... mówił Wudtke zniżając głos — ten głupiec... ten waryat Teofil kocha się w pannie któréj ojciec zruinowany jest, żenić mu się z nią nie pozwolę... to familia która z so-