Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Kamienica w Długim Rynku.djvu/136

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 129 —

To mówiąc żegnał ich, Klara go odprowadzała do progu.
— Teofilu, rzekła — zachowajmy dla siebie uczucia... reszta jest przemijającém, dodatkowém... ofiary te są nieliczne...
— Możeszże na chwilę wątpić o mnie?
— Gdybym powątpiewała... czyżbym kochała? odparła z prostotą. Ty chcesz iść do ojca... ja ci powiem wstrzymaj się, namyśl się, może z tego wyniknąć scena przykra, któréj następstwa zawsze na mnie nieszczęśliwą zrzucone będą. Powiedzą że ja cię skłoniłam, żem wymagała może. Ojciec jest ojcem. Chce twojego dobra, choć je po swojemu pojmuje, ścierp i poszanuj. Wierz mi, ja dotrwam ci zawsze, stałą i wierną... Bóg dokona reszty... To co najgorszego dla nas stać się mogło... już się wykonało... Bądź spokojny...
— Będę spokojny, będę uległy... ale z ojcem się rozmówić muszę, rzekł Teofil — choćby dla tego ażeby mnie o pokątne roboty nie posądził.
Ścisnął jéj rękę, rozstali się.




P. Wudtke powrócił był z biura i odpoczywał w swoim pokoju, gdy syn wszedł do niego blady i zmieszany. Bankier który miał policyą dobrą, już od godziny wiedział o jego przybyciu, ale że nie zaszedł do domu, ciekawym był czy się z przy-