Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Kamienica w Długim Rynku.djvu/131

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 124 —

własne, w przywiązanie Klary, był zmieszany i strapiony, ciężyło mu to że i Klara i rodzina jéj dla niego, z jego przyczyny cierpieli.
— Klaro, zawołał gdy się zostali sami — przybyłem aby ci dowieść jak mnie boli postępowanie ojca, i to co znosicie... radźmy, będę posłusznym... co chcesz żebym uczynił?
— Powiédz ty, panie Teofilu — co my, co ja mam czynić, aby ojcu niepokoju oszczędzić?
— Chcesz żebym skłamał przed moim ojcem iż się ciebie wyrzekam? — Klaro... myśl ta mnie całą trapiła drogę... Byłbyto może jedyny środek oszczędzenia wam przykrości, ale powiédz mi, jestże to godném nas obojga? nie byłożby to spodleniem i oszukaństwem? Wielu może na miejscu mojém uczyniłoby to — ja... nawet dla ciebie, dla was nie potrafię. Czuję że mimowolnie w twoichbym oczach utracił, byłabyś mi chwilę wdzięczną, ale musiałabyś mną pogardzać.
— Tak, odparła Klara — anibym mogła wymagać téj ofiary — myśl jéj trzeba usunąć nawet.
— Drugim środkiem, według mnie jedynym szlachetnym i uczciwym jest, bym otwarcie ojcu wyznał, że się żenię... jestem pełnoletnim, zabronić mi tego nie może, nie zechce... wyrzeknę się spadku domu który przechodzi na Berensów... zostaniemy ubodzy i będziemy pracowali.
— A jeśli się ojciec sprzeciwi?